Nigdy nie byłam dobra w wypowiadaniu swoich uczuć i myśli. Zawsze zarzymywałam wszystko dla siebie. Większość osób mówi, że jestem bardzo zamkniętą osobą. Ale wszytko ma swój limi, prawda? Przez tak długi czas trzymam wszysckie swoje uczucia zamknięte głęboko w sobie, nie pozwalam aby chćby na chwile wypłyneły i pozowliły mi poczuć to o czym tak desperacko czuję się zapomnieć. Tyle nie wypowiedzianych słów, które chcą być usyszane, tyle stłamszonych uczuć, które domagając się aby wypłynąć. Lubię myśleć, że jestem silna, że nie pozwalam sobie odczuwać tego wszystkeigo, że chowam to głęboko w sobie, że udam że wszystko jest okej. Ale nie jestem silna, bo gdybym bym była to pozwoliłabym sobie odczuwać to wszytko i dałabym bym ludziam znakć, że nic nie jest okej i że potrzebuje pomocy. Ale jestem tchórzem. Jestem tchórze, który boi się co pomyślą ludzie, kiedy zobaczą prawdziwą mnie, kiedy zobaczą, że nie zawsze jestem szcześliwa i uśmiechnięta, że cierpie i że wcale nie zapomniałam i że nie ruszyłam dalej. Lubie tak myśleć, ale tak nie jest. Czuje, że jestem jak granat, i że wytarczy tylko aby ktoś pociagnął odpowiednią zawleczkę i wybuchne. Wybuchne i to nie będzie widok, bo kiedy wszystko co odciełam nagle się wyleje to nie będzie coś co będzie łatwo posprzątać. Jedno małe pociagniecie to wszytko czego mi trzeba, aby wybuchnąć, a ja nie jestem gotowa aby to zroibć. Bo jak mam być skoro, nawet boje się powiedzieć co myślę o kimś mu prosto w twarz, więc jak ma się przygotować na wykrzykniecie wszytskiem tego w twarz. Ja tylko chce, aby zobaczyli oni prawdziwą mnie a nie pustą skorupę, którą im daje.
Na razie nie wybuchłam, ale czuje, że już niewiele brakuje.