Coś jest nie tak. Coś się zmienia. I jest tak dużo rzeczy które chce zrobić, ale... Zawsze musi być jakieś ale, prawda? Ale boję się, boję się, bo teraz już to ja będę odpowiedzialna za to co się stanie. Nieważne czy to będzie dobre, czy nie. Ja będę pociagała za to odpowiedzialność. I choć w większości wypadków chce coś zrobić, aby komuś pomóc, to co jeśli tym kimś jestem ja. Co jeśli żeby sobie pomóc, muszę kogoś skrzywdzić???
Jakimś dziwnym cudem, wszystko co ostatnio się wydarzyło prowadzi mnie w kierunku moich marzeń. Rzeczy o których marzyłam, kiedy jeszcze nie wiedziałam wiele o życiu. Życia o którym śniłam. I choć droga do tego wszytkiego na pewno nie była taka o jakiej myślałam i choć myślałam, ze to nigdy się nie wydarzy to jednak tu jestem.
Kilka lat temu, marzyłam o tym, że przeprowadzę się do taty, że będę miała normalne życie. Kilka lat temu marzyłam, że będę jedynaczką. Kilka lat temu marzyłam, że pójdę na studia za granicą. Kilka lat temu marzyłam, że będę mieszkac w Anglii. Kilka lat temu marzyłam o tylu rzeczach, lecz nigdy nie sądziłam, że się spędzą. Nawet nie wiem, czy naprawdę chciałam, aby się spęniły. Lecz tak się stało. I teraz, kilka lat później nie wiem jak mam się z tym czuć. Bo...czy jestem szczęśliwa, że tak sie stało? Tak, przeprowadziłam się do taty, ale za to nie mam mamy. Tak, jestem poniekąd jedynaczką, ale za to moje siostry są w innym kraju same. Tak, mieszkam w Anglii, ale za to zostawiłam wszystkich swoich przyjaciół gdzieś daleko.Tak, idę na studia w Angilii, ale za to nie spęłnię swojej obietnicy danej Magdzie, że pójdę z nią na studia. Tak, niby spełniły się moje marzenia, ale za to także moje koszmary. Mama zmarła, tata ma nową kobietę, straciłam przyjaciela, praktycznie nie mam kontaktu z siostrami, jestem czarną owcą w rodzinie, czuje, że nie pasuje.
Co by było gdybym nigdy nie marzyło o tych rzeczach. Co jeśli moimi marzeniami było po prostu życie tak jak żyłam. Czy wtedy nadal bym była w domu, w Polsce, z rodziną, z przyjaciółmi z moim dawnym życiem. A może nic to by nie zmieniło.
Czasami myślę, że to wszytko to moja wina. Co jeśli Bóg istnieje. Co jeśli wszyscy w domu mieli rację. Co jeśli, mama zmarła, bo ja przestałam wierzyć. Co jeśli to była kara dla mnie za to, że nie chciałam uwierzyć, że on, cokolwiek to jest, tam jest. Co jeśli, to wszytstko jest moją winą?
Ale jak mam wierzyć w coś co mnie zawiodło. Wierzyłam, przecież wierzyła. Modliłam się codzień, rozmawiałam z nim, błagałam o pomóc. I dostałam to czego chciała,, czego wszytscy chcieliśmy. Mama wyzdrowiała. Dwa lata. Cud. Ale potem co? Wróciło, albo zawsze tam było. Może nigdzie nie odeszło. Więc, co to jest za Bóg, który daje, a potem zabiera. To nie Bóg. I dlaczego właśnie ona. Czyżby nie dosć cierpiała przed chorobą. Czyżby nie dość jej zostało zabrane. A mimo wszytko wierzyła, wierzyła do ostatniego dnia a i tak ją zabrał. Więc co to za Bóg. Może zrobił tak bo tego chciała i uwierzcie wiem o tym, chociaż bym naprawdę nie chciała. Ale chyba na zawsze zapamiętam jej krzyki agani "Ja juz chce umrzeć", bo to nie jest rzeczy, które dziecko powinno słyszeć z ust swojej matki. Ale jeśli by tego nei zesłał, to nie musiał by jej nigdzie zabierać i spełniać jej prośby. Więc co to za Bóg. Ja się pytam co to ku*wa za Bóg?!??!!?
I kiedy słyszę słowa, "o kiedyś się opamiętasz i umierzysz", mam ochotę krzyczeć. Bo nie, nie "nie oamiętam się", nie "umierzę", bo nie mogę. Nie mogę, po tym co widziałam. Po bólu i cierpieniu. Co to miało na celu, czy chciałeś mnie ukarać, pokazać, ze masz władzę?! Co chciałeś uzyskać???
Jakimś dziwnym cudem, wszystko co ostatnio się wydarzyło prowadzi mnie w kierunku moich marzeń. Rzeczy o których marzyłam, kiedy jeszcze nie wiedziałam wiele o życiu. Życia o którym śniłam. I choć droga do tego wszytkiego na pewno nie była taka o jakiej myślałam i choć myślałam, ze to nigdy się nie wydarzy to jednak tu jestem.
Kilka lat temu, marzyłam o tym, że przeprowadzę się do taty, że będę miała normalne życie. Kilka lat temu marzyłam, że będę jedynaczką. Kilka lat temu marzyłam, że pójdę na studia za granicą. Kilka lat temu marzyłam, że będę mieszkac w Anglii. Kilka lat temu marzyłam o tylu rzeczach, lecz nigdy nie sądziłam, że się spędzą. Nawet nie wiem, czy naprawdę chciałam, aby się spęniły. Lecz tak się stało. I teraz, kilka lat później nie wiem jak mam się z tym czuć. Bo...czy jestem szczęśliwa, że tak sie stało? Tak, przeprowadziłam się do taty, ale za to nie mam mamy. Tak, jestem poniekąd jedynaczką, ale za to moje siostry są w innym kraju same. Tak, mieszkam w Anglii, ale za to zostawiłam wszystkich swoich przyjaciół gdzieś daleko.Tak, idę na studia w Angilii, ale za to nie spęłnię swojej obietnicy danej Magdzie, że pójdę z nią na studia. Tak, niby spełniły się moje marzenia, ale za to także moje koszmary. Mama zmarła, tata ma nową kobietę, straciłam przyjaciela, praktycznie nie mam kontaktu z siostrami, jestem czarną owcą w rodzinie, czuje, że nie pasuje.
Co by było gdybym nigdy nie marzyło o tych rzeczach. Co jeśli moimi marzeniami było po prostu życie tak jak żyłam. Czy wtedy nadal bym była w domu, w Polsce, z rodziną, z przyjaciółmi z moim dawnym życiem. A może nic to by nie zmieniło.
Czasami myślę, że to wszytko to moja wina. Co jeśli Bóg istnieje. Co jeśli wszyscy w domu mieli rację. Co jeśli, mama zmarła, bo ja przestałam wierzyć. Co jeśli to była kara dla mnie za to, że nie chciałam uwierzyć, że on, cokolwiek to jest, tam jest. Co jeśli, to wszytstko jest moją winą?
Ale jak mam wierzyć w coś co mnie zawiodło. Wierzyłam, przecież wierzyła. Modliłam się codzień, rozmawiałam z nim, błagałam o pomóc. I dostałam to czego chciała,, czego wszytscy chcieliśmy. Mama wyzdrowiała. Dwa lata. Cud. Ale potem co? Wróciło, albo zawsze tam było. Może nigdzie nie odeszło. Więc, co to jest za Bóg, który daje, a potem zabiera. To nie Bóg. I dlaczego właśnie ona. Czyżby nie dosć cierpiała przed chorobą. Czyżby nie dość jej zostało zabrane. A mimo wszytko wierzyła, wierzyła do ostatniego dnia a i tak ją zabrał. Więc co to za Bóg. Może zrobił tak bo tego chciała i uwierzcie wiem o tym, chociaż bym naprawdę nie chciała. Ale chyba na zawsze zapamiętam jej krzyki agani "Ja juz chce umrzeć", bo to nie jest rzeczy, które dziecko powinno słyszeć z ust swojej matki. Ale jeśli by tego nei zesłał, to nie musiał by jej nigdzie zabierać i spełniać jej prośby. Więc co to za Bóg. Ja się pytam co to ku*wa za Bóg?!??!!?
I kiedy słyszę słowa, "o kiedyś się opamiętasz i umierzysz", mam ochotę krzyczeć. Bo nie, nie "nie oamiętam się", nie "umierzę", bo nie mogę. Nie mogę, po tym co widziałam. Po bólu i cierpieniu. Co to miało na celu, czy chciałeś mnie ukarać, pokazać, ze masz władzę?! Co chciałeś uzyskać???
Może jednak wierzę. Może jednak wierzę, bo pewnie nie mówiłabym do niego, gdybym nie wierzyła i nie pisałabym Bóg z dużej litery. Trudno pozbyć się całkowicie czegoś, co było ci wpajane przez całe życie. Może gdzieś głęboko, we mnie jest nadal jakaś cząstka która wierzy, która mu ufa, ale na razie spycham ją głęboko, jak najgłębiej. Chcę ja zniszczyć. Nie chce jej. Ale jednak nie chce jej stracić. Bo to część dawnej mnie. Mnie z czasu, kiedy moje dzisiejsze życie było marzeniami i koszmarami, a ja żyłam w błogiej niewiedzy, tego co nadejdzie. Jest to cząstka, którą wpiła mi moja mama. Cząstka, która jest nią we mnie. I zawsze będzie.
P.S. What if heaven talks, but not to me, is there nothing good in me?
Love always,
Margaret
Margaret